Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/489

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

było w porządku. Nadedniem więc głębokim snem usnął. W karczmie było jak w ulu...
Gdy się obudził, Żydzi kręcili się koło niego, szwargocąc i śmiejąc się, a co dziwniejsza, Żaba stał nieopodal, pijąc piwo grzane, choć go powracającego Zboiński nie słyszał.
— Dobry dzień panu! — odezwał się Żaba.
— A jak się tam waszmości podróżowało? — zapytał, oczy przecierając, Zboiński.
— Mnie! — ruszył ramionami Żaba.
— Kiedyś wrócił?
— E! zachcieliście — nie jeździłem...
— Jakto? przecież słyszałem, gdy wam konia wyprowadzono...
Zaśmiał się Żaba.
— Tak! konia dla mnie wyprowadzono, to prawda, ale ja na nim nie pojechałem...
— Cóż się stało?
Żaba w boki się wziął i przysiadł...
— Pisarzowa na nim pojechała! Cha! cha! pisarzowa! pisarzowa!
Równemi nogami porwał się Zboiński, myśląc, że z niego żartują, i poleciał do izby gościnnej. Tam sługa tylko jedna siedziała i śmiała się też do rozpuku...
Pisarzowa znikła... Zboiński włosy sobie z głowy rwał...
— O tom głupi! — wołał — o tom głupi!...
Chciał się mścić na ludziach i Żabie, bo się rozsierdził okrutnie, lecz pomiarkował wprędce, że się to nie godziło. Przyszło mu na myśl dopędzać i pędzić zbiegłą. Huknął: Na koń! na koń!...
Więc co żyło do siodeł, on też na szkapę i w cwał nazad gościńcem...
Żaba stał we wrotach, za boki się trzymał, powychodzili Żydzi i żydzięta, i sługi... a po lesie śmiech się rozlegał... Cała czereda Zboińskiego znikła z oczu.
Dopiero, gdy dobre pół godziny minęło... Żaba wrota pozamykał i konie zaprzęgać kazał...