Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/439

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

także; kieliszek wytrawnego wina, wyedukowanego w Polsce, nie mógł zaszkodzić choćby umierającemu, zabawiano się więc przystojnie i wesoło.
Nadedniem dopiero rozjeżdżać się goście zaczęli, a Pełka razem z gospodarzem do kolasy wojskiego i córkę odprowadził, żegnając jakby dawnych a dobrych znajomych, przyczem wojski, co się z nim był już poprzyjaźnił, odezwał się:
— A odwiedźcie też nas, bo to o miedzę... abyśmy dzisiejszych rozmów dokończyć mogli...
Skłonił się Pełka... a konie ruszyły...
Gdy nazajutrz, spocząwszy nieco, do nowych gości wyjść było potrzeba, bo we święta ich tu nie brakło, — gospodarz rad był, Pełkę zobaczywszy, wybadać, jak mu się też wczorajsi ludzie podobali. Lecz że podejrzenia na siebie ściągnąć był nierad, jakby mu pannę forytował — boby to sprawę popsuło — nie zaraz się mógł czegoś dowiedzieć, Pełka wogóle chwalił sobie dzień wczorajszy i wszystkich wogóle, wojskiego wielce wynosił, o córce ani wspomniał...
Zagadnęła go potem gospodyni, jak mu się też podobała — na chwilę się zaciął, a potem rzekł:
— Zda się tak dobra, jak jest piękna, co w niewieście wielka rzecz, bo rzadko wdzięk chodzi z dobrocią.
Z tego wniósł Rożański, że mu snadź niegodziwa pisarzowa już się przecie naprzykrzyła, i wróżył dobrze... ale milczał...
Trzeciego dnia pojechali całym dworem do Kmiciców. — Nie był to dom pański, przecie w nim starego i możnego rodu posiadłość poznał każdy. Wojny go jakoś prawdziwym cudem oszczędzały, ostał się więc modrzewiowy dom na podmurowaniu, osobliwszej struktury, z podsieniami dokoła i gankami kilku, z dachem wysokim, na którym gałki mosiężne i chorągiewki blaszane osobliwie wyglądały.