Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szę jednak u jejmości... przy podwice się chował — to zaraz znać... Chrzestby mu dać!
Rozśmiali się, a w Medardzie krew zawrzała, ale się poskromił — myśląc, co dalej prawić będą... Ręka mimowolnie szukała szabli — słuchał.
— Kiegoż bo licha zwłóczyć! — zaśmiał się ten sam Żebrowski — potrącić go i obciąć, będzie miększy...
— Kat go wie, jak się bije — odparł Broński.
— Młokos, choćby się bił najlepiej, — mówił stary Żebrowski — na sztuki go wziąć można... doświadczenia nie ma...
— Bywały takie wypadki, że młodzi starych obcinali — dodał Broński.
— A no, — rozśmiał się z boku inny — waści, panie Tadeuszu, nikt nie wypiera... jeśli się boicie!
— Słuchaj! — zaryczał zagadnięty, aż się stodoła zatrzęsła — co ty mnie tu tchórzem będziesz czynił?... ty — jakiś...
Porwali się do szabel, rozerwano ich... Żebrowski pluł, jak miał zwyczaj, gdy zły był...
— Jedną waści radę dam, Broński, — rzekł — musisz z nim szukać zwady i ściąć się... bo się inaczej nie oczyścisz...
— A choćby przyszło i do tego? Myślicie, że mi straszny...
Tyle Medard słyszał, bo gwar się zrobił w stodole i poczęto wołać i pić, i czem innem zagadywać, a w końcu Pełka usnął ze znużenia, nim oni się zeszli.
Nazajutrz rano deszcz prószył. Zbudziwszy się, przypomniał sobie, co nocą słyszał. Ostrzeżony był i wiedział, jak poczynać. W stodole znowu huczało... Medard około koni i siebie się zakrzątnął...
Wtedy gdy się ludzie kręcą, Broński stanął, pod boki się wziąwszy, naprzeciw i, poświstując, patrzał miny robiąc różne... Medardowi zdało się do czasu tego nie widzieć, nie z bojaźni,