Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Godziemba rzeczywiście dalej nie mógł. Porzucono go razem z koniem, a Pełka jechał dalej. Był pewien, że podczaszynę tegoż dnia napędzi jeszcze, i koni nie żałował. Do wieczora jednak śladu nie było, a co gorsza i języka o niej dostać niepodobna. Przesuwało się pod ów czas sejmowy tyle ludu różnego do Warszawy, iż nikt nie mógł dokładnej dać wiadomości.
Tem niepowodzeniem utrapiony jechał Medard, ku stolicy się coraz zbliżając i już wreszcie doścignięcia w drodze podczaszyny straciwszy nadzieję, gdy na ostatnim noclegu w gospodzie spotkał się ze dworem jakimś niebardzo pokaźnym i sutym, tak że mu on zrazu na Prońskiego dwór wyglądał, zwłaszcza, że go książęcym nazywano. A że w nim kobiety też były i mężczyzna jeden po cudzoziemsku ubrany, prawie pewien już, że podczaszynę doścignął, wparł się do gospody.
Zawiodła go jednak nadzieja, bo dostawszy się do wnętrza, poznał zaraz błąd swój i ludzi innej mowy i obyczaju, i nareszcie nazwisko inne, znane, któregoby nie przybierali.
Dwór to był pański, poważny, nie mnogi wcale, cichy, układny, ludzie po większej części starzy, służba siwa, chodząca na palcach. Na pierwszy rzut oka dwoje tu poznać łatwo było: jakąś wielką przeszłość i smutną a zbiedzoną teraźniejszość. W istocie dosyć było nazwiska, ażeby zrozumieć, dlaczego szczątki wielkich dostatków łączyły się tu niemal z ubóstwem... Podróżną, jadącą z synem, była wdowa po wielkim Jeremim Wiśniowieckim, wnuczka Zamojskiego, święta a pobożna pani, z najbogatszej na całą Rzeczpospolitą, dziś zeszła na najuboższą z tych, co tytuł i pamięć wielką do dźwigania miały.
A znać też było, iż w wyszarzanych sukniach chodziło dostojeństwo ducha nie zmniejszone, i pięknie było temu bohaterstwu w szarych szatach bez złota...