Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ma dla ciebie sentyment jaki. Poszła, śmiejąc się, za wojewodę.
— Co ty chcesz, dziecko! — przerwał Medard — ale ona mnie musiałaby pokochać. Zmusiłbym ją do tego mojem przywiązaniem, bałwochwalstwem! bo ty nie wiesz, jak ja kocham tę dziewczynę...
— Popraw się — rzekł Wacek: — Wojewodzinę...
— Ona dla mnie zawsze jest i będzie Jadwisią, co mi kokardę rzuciła z ganku w Horbowie... Taką ją w sercu noszę...
— Czasby ją było z niego wyrzucić — dodał Wacek...
— Nigdy w świecie — mówił Pełka chłodniej; — wszyscy Pełkowie bywali tacy uparci. Dziad mój lat piętnaście konkurował o żonę i na swojem wkońcu postawił... Słyszałem o stryjecznym, który do panny Horainówny, starając się o nią, dojeżdżał też lat z dziesiątek i szablą od niej innych odpędzał, tak, że wkońcu pójść zań musiała... Taką już mamy naturę.
— A ja, cale przeciwną, — śmiejąc się, mówił Wacek: — ja się zawsze kocham w tej, którą widzę i na którą patrzę. W początkach mi się zdaję, że już chyba będzie miłość na życie całe — a no — patrz — odjadę, zobaczę inną i o pierwszej zapomniałem... I z tem mi, dalipan, dobrze.
Medard popatrzał na towarzysza z pewnym rodzajem politowania.
Cały dzień ciągnąć tak musieli z oddziałem, który więźniów szwedzkich prowadził do Ogrodzieńca. Po drodze już dostali języka, iż Szwedzi się kupiły około zameczków w okolicy, usiłując je wszystkie zdobywać. Trzymało się ich jeszcze dosyć: Tęczyn, Ojców, Niepołomice, Piaskowa Skała, Ogrodzieniec, Piła... a wieści były złe, bo wszyscy prorokowali, że skoro siłą nastąpią wielką, poddać się będą musiały...