Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nierze przybrali nazwiska nowe; trudno się było dowiedzieć, rozpoznać w téj mięszaninie najdziwniejszych imion. Tilda smutniała, schła; każde krwawe starcie, klęska, zabójstwo, odbijało się w jéj duszy; każdy opis utarczki ją przerażał — ale w duszy głos jakiś mówił: Bóg go ocali.
Teraz już wierzyła w Boga.
Codzień spotykając ojca, szukała w oczach jego pociechy, nie znajdowała w nich przynajmniéj powodu do nowéj trwogi. Tak przeszedł czas długi, aż do późnéj jesieni, wśród milczenia, nadziei, postrachów.
Kraj krwią oblany wił się w boleściach konania, gdy raz o niezwykłéj godzinie wbiegł ojciec do pokoju córki, blady, smutny, ale z twarzą spokojną.
— Wybieraj się w drogę, rzekł po chwili, jedziemy dziś wieczorem — Jakób twój ranny leży w Krakowie. Rana nie jest niebezpieczną... oto masz list od niego.
Tilda krzyknęła i zemdlała, ale ją ocuciła radość, a w wieczór siadali na koléj, odbywszy pasportowe formalności i pociąg pędził ku staréj stolicy.