Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/287

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wprawdzie kilkaset, ale na nich tyle długu że starczyłoby na 2,000. Miły, grzeczny, ale familią ma dumną, partya nieszczególna. Daléj, moja dobrodziejko?
— Radzca Pikuliński.
— Ale cóż to mi znowu pleciecie! zakrzyknął Samuel, czyż i to ma być pretendent! Ni z pierza ni z mięsa... stary, z pozwoleniem jak bót głupi....
— A kochany mój, proszęż ja ciebie, przerwała Wtorkowska uniesiona zbytnią szczerością, na męża? cóż to szkodzi!
— Jest słuszność pewna, rzekł gość, na męża to nawet przymiot czasami — ale najgorzéj że Pikuliński na wiosce wartującéj dwakroć, ma oprócz Towarzystwa półtorakroć długu prywatnego, co czyni mniéj zera...
Pensya... niewielka...
Któż więcéj? spowiadał Samuel.
Wtorkowska wyczerpawszy zapasy ciężko westchnęła, daléj bowiem nie miała już kogo liczyć prócz pary młokosów vice-referendarzy rady stanu, nie mających nic oprócz tytulików, mundurzyków, protekcyjek i pensyjek, a o panu Henryku teściowi przynajmniéj mówić nie wypadało.