Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wniane, które mało kiedy schnącą bielizną i łachmanami nie były od góry do dołu obwieszane.
Rynny szerokie drewniane ze wszystkich piętr sprowadzały tu ścieki pomyi, rzadko przy pomocy ulewnego deszczu zbiegających do suchego rynsztoka, częściéj leniwo zatrzymujących się w drodze. W pośrodku dziedzińca była wprawdzie pompa, ale jaką dawała wodę, domyśleć się łatwo; posądzano ją nieraz o skryte konszachty z rynsztokami. — Na tém przyciemnioném podwórzu odbywały się gospodarskie roboty, trochę szerszego wymagające miejsca lub niosące śmiecie za sobą; tu skubano drób, tu prano bieliznę, tu suszono wilgotne piernaty, tu się dzieci myły i naczynie kuchenne oczyszczało; a im wyżéj podniosłeś głowę ku górnym piętrom, tém lichsze łachmany strzępiły się na poręczach wschodów i poddaszy, na porozciąganych w różnych kierunkach sznurach.
Wyziewy kuchni, pralni, dymy, smażenina, wszystko to zatknięte w dziedzińcu dawało mu atmosferę właściwą, sui generis, do któréj przywyknąć musiały piersi i nosy mieszkańców. Nie należała ona do najprzyjemniejszych. Lokatorowie tego domu wszyscy dobrzy, starzy znajomi, składali jakby jednę wielką rodzinę.