Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Za nim nadbiegł inny z wieścią że policya napadła tajemną drukarnią która kryła się gdzieś na strychu... Blady był jeszcze z trwogi, wszyscy załamali ręce.
— Cud Boży, wołał, cud Boży! Bóg nas widocznie ocalił, mówił młody chłopak drząc i płacząc, dom był osaczony; trzęsiono naprzód pierwsze i drugie piętro, żandarmów rozstawiono u drzwi wszystkich. Nie było czasu ani papierów spalić, ani liter i pras poniszczyć, śmiertelny przestrach ogarnął nas wszystkich; uklękliśmy i zaczęliśmy odmawiać: „Kto się w opiekę...“ potém „Pod Twoją obronę...“ Po korytarzach, na strychu słychać było szczęk broni, rozbijanie się policyi, wołania, hałas, krzyki. Wiedziano że w domu tym była drukarnia, szperano po lochach, po kryjówkach, na poddaszu obok. Mieliśmy się za zgubionych oczekując tylko chwili gdy drzwi wysadzone upadną; a modlitwa nasza tém była gorętszą. Pięciu nas klęczało wśród izdebki, błagając jeszcze Boga o litość, o cud który zdawał się niepodobieństwem, ciche łzy toczyły się po wybladłych policzkach.
Obok przetrząsano już drugą izbę, z drugiéj strony słychać było szczęk pałaszów i łajanie. Czas zdawał się nieprzeżycie długi, klęczeliśmy i mo-