Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Rano zastukano do drzwi Jakóba... przebudził go głos Iwasia w przedpokoju dopominający się wpuszczenia pomimo wczesnéj godziny, walczący ze służącym, który się mocno opierał. Dzwonek spór rozstrzygnął, i Iwaś wszedł z czołem chmurném, nie zdejmując czapki z głowy. Ubiór jego był niezwyczajny, miał na sobie długie bóty, odzież ciężką jakby myśliwą, burkę na ramionach. Na twarzy jego malowało się energiczne rozgorączkowanie.
— Jakkolwiek stojemy dziś w całkiem przeciwnych obozach, rzekł wszedłszy, nie zapomniałem żem wam winien mój powrót do kraju, a może nawet i życie... ocaliliście mnie od wielu nędzy. Chciałem wam pewnie raz ostatni podziękować i pewnie raz ostatni was pożegnać.
— Jakto pożegnać? spytał Jakób.
— Dziś, zaraz, wychodzę do lasu... odparł Iwaś uśmiechając się dziwnie.
— Idziecie?