Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

spojrzawszy zadrzał pomięszany, Jakób począł się lękać zbyt gwałtownego wybuchu, bo w początku i słowa wymówić nie mogła, tak piersi jéj ścisnęło wezbrane cierpienie.
— Między mną a wami, Dawidzie, odezwała się nareszcie powoli, nie ma już nic wspólnego. Oświadczam wam przy tym świadku, że żoną waszą być nie chcę, i ojcem tego nieszczęśliwego dziecka nazywać się wam nie pozwalam. A wszystkie łzy moje, jęki, nędze i noce bezsenne i przekleństwo rodziców i płacz ojca i matki i wstyd rodziny i gniew Boży zrzucam na was i barki wasze. Niech was ścigają szatany, niech cię porwie Dumali, niech cię dręczą...
Oczy jéj stanęły słupem, usta się zapieniły, wyciągnęła rękę która skostniała, zachwiała się i padła nagle krwią uderzona, bezprzytomna — ze śmiechem konwrulsyjnym i krzykiem.
Dawid chciał zrazu zimno i szydersko przenieść ten krzyk boleści, ale pobladł, nogi się pod nim zatrzęsły, chwycił się za głowę i uciekł.
Ratowano omdlałą, służąca pobiegła po lekarza. Szczęściem znajomy Jakóba doktor mieszkał niedaleko i znaleziono go w domu, bo to była jego obiadowa godzina. Okazało się jednak że to nie