Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Rozmowa tu nastrojona bywała poufaléj daleko niż w salonie, obojgu miła, gdyż zawsze sympatyzowali z sobą.
Tym razem, jak najczęściéj się trafiało, zastał Muzę z książką na szezlągu, ale wszedł dziwnie zamyślony odkryciem które uczynił, piekło go ono. Muza nawet dopatrzyła zaraz chmury na jego czole.
— Cóż ci to jest, panie Henryku, spytała, chodzisz pan jakiś zasępiony, czyby jakie papiery wasze na giełdzie spadły, czy która baletniczka zdradziła dla szlifów?
— Pani jesteś okrutną a masz mnie za egoistę.
— Nie, nie, za bardzo tylko rozsądnego, praktycznego człowieka.
— A na ten raz, smutek mój i ból jest czystą litością nad upadkiem człowieka który...
— Upadkiem człowieka? czy co ciekawego?
— Bardzo.
— Tyczy się znajomego?
— Dobrego przyjaciela pani.
— No, to nie cedźże pan i mów.
— Idzie o pana Jakóba.
— Upadek! Cóż to? historya matki?
— Ale nie.
— Coś nowego?