Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

żoną jego ojca, i człowiek nie jest zły; przecież gdy czasem ubogo ubrana przyszłam doń kiedy przyjmował gości — widziałam nieraz jak mu było markotno... Ale słuchaj, ja do ciebie nie przyjdę, ja się już nie pokażę...
Jakób się zerwał z krzesła i ręce załamał.
— Nie czyńcież mi tego, zawołał — a! nie czyńcie, bo toby było krzywdą, nigdy serce moje nie zaprze się przed światem ani matki, ani ojca, ani narodu, ani prawa, ani żadnéj rzeczy świętéj. Niech ludzie wiedzą zkąd wyszedłem. Toć byłoby kłamstem i dumą występną...
Na te słowa jakby umyślném losu zrządzeniem, wszedł lokaj po którego minie widać było zakłopotanie nadzwyczajne. Mrugnął na pana ruszając ramionami.
— A! proszę Jaśnie Pana, rzekł pocichu, co ja tu mam począć? Wszak to, proszę Jaśnie Pana, ten pan co to zwykł przychodzić bez meldunku... dopomina się abym go puścił, a tu...
— A to go puszczaj, natychmiast! zawołał Jakób — cóż to znowu?
Sługa nic już nie rozumiejąc, wpuścił do salonu ojca Tildy, który ujrzawszy na kanapie starą żydowicę (a nie poznawszy jéj) struchlał z podziwie-