Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 2.djvu/299

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

koju, gniewu nawet. Niepiękna, była w téj chwili majestatyczna siłą i potęgą — brew jowiszowsko była ściągnięta i namarszczona, wargi miał blade i ścięte, oczy płomieniste, ręce drżące.
Obejrzał się gdy Colomi po cichu, bojaźliwie się wysunęła i chwycił za rękę Jakóba.
— Słuchajno Waćpan, rzekł, młody jesteś, nie możesz być obojętnym na to co się tu dzieje, musisz wiedzieć o wszystkiém, do wszystkiego należeć.
— Do czego?
— No, do projektowanéj rewolucyi! to widoczna! rzekł trzęsąc się Gromow.
Jakób zmierzył go oczyma.
— Ja o niczem nie wiem, rzekł stanowczo.
— Co ty mnie masz za szpiega i donosiciela, czy co? zawrzał Gromow odtrącając go od siebie.
— Opamiętaj się pan, zawołał Jakób, mówmy chłodno i rozsądnie. Nie zapominaj pan że ja niedawno przybyłem do kraju, że jestem żydem, i że — powiem otwarcie — w duszy jestem przeciwnym wszelkiéj rewolucyi.
— Tyś przeciwny rewolucyi! podchwycił wybuchając Gromow.
I stanął milczący zamyślając się.
— Dla czego? spytał po chwili.