Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 2.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

po krótkiéj téj rozmowie wstał inaczéj dla Emmy usposobiony, wydała mu się piękniejszą, coś poetycznego ją owiewało; w myśli porównywał ją już do biblijnych niewiast, szukał w jéj rysach typu wschodniego. Nie pociągała go żadną sympatyą, ale niepokojem jakimś, ciekawością i nie obudzała wstrętu. Gdy uśmiechając się oddalała od niego, czuła już sama że go chwyciła, i twarz jéj była rozpromieniona zwycięzko.
— O! jest moim! zawołała w duchu.
W tem Bartold uderzył go po ramieniu.
— A co? szepnął mu — nieprawdaż? czarodziejka?
— Przyznaję że gdy chce jest nadzwyczaj ujmującą!
— Bądźże ostrożnym kiedy już to uznajesz, rzekł przyjaciel — to co nęci zawsze jest dla nas straszniejszém od tego co odstręcza od siebie. Człowiek ginie zawsze przez to co kochał, nie od tego czego się lękał.