Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 2.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ciu... wszystko zagadkowém... a te sny i marzenia nieśmiertelności! jakiegoś drugiego bytu!!
Uśmiechnęła się boleśnie.
Jakób był smutny i pogrążony.
Przed niemi piękny się widok roztaczał; stare drzewa alei ze swą zielenią ciemną, kołysane lekkim wiatru powiewem, cisza — nad niemi niebo lazurowo-czarne i księżyc jak stróż nocy przechadzający się po niebiosach i milczące gwiazdki mrugające oczkami, jakby sen odpędzały z powiek.
W dali gwary miasta obumierały.
— Patrząc na twory Boże, zawołał on, czuje się jednak w duszy spokój o przyszłość... jest coś co nam powiada że nie zginiemy... Gdyby nawet... tysiące lat wiary téj trwającéj zawsze w człowieku, nie potwierdzały jéj — każdy ją znajdzie w głębi swéj duszy na dnie... jak na dnie studni w dzień biały świecą gwiazdy...
— Tak... tylko tamto życie jakieś już nie będzie tém życiem, myśl moja już nie będzie dalszym ciągiem téj którą wyrobiłam w sobie; na nowo może przędzę tę wysnuwać przyjdzie, by ją znowu niedokończoną porzucić... gdy gość śmierć do drzwi zastuka...
— Tę śmierć tak straszną, nasze księgi he-