Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 2.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szczęśliwą — czuję się dziwnie spokojną.... Nic nie pragnę..... Zdaje mi się że powoli ulatuje ze mnie życie, mam cię przy sobie; pewną jestem twojego serca... cóż więcéj potrzeba do szczęścia?
— Mało ludzi zaspokoiłoby się tém czystem szczęściem naszém, rzekł Jakób powoli. Gdy czasem rzucę okiem na tłum i porównam w nim różne osobistości, usposobienia, różne jednostki... wiesz pani....
— Po cóż ta — pani!
— Zdaje mi się, kończył Jakób, że człowiek nie jednym był stworzony że w nim istotnie dwie walczą siły przeciwne... jakby Bóg z szatanem... Sprzeczności są niekiedy przerażające.
Naprzykład przy tobie — ta niewiasta.
— A, nie mów mi nic złego o niéj, przebaczmy wszystkim.
— Tak! przebaczmy, smutnie mówił Jakób, któż z nas czysty i niewinny w duszy, prócz ciebie? A życie krótkie, a każdy pije z kielicha goryczy... i każdy ma w piersi strzałę....
— O! ja jéj i wszystkim przebaczam, zawołał Jakób, ale mi żal jéj i ich... gdy tak daleko, tak dziwnie szukają szczęścia i kłopoczą się o nie, mogąc je wysnuć z własnéj duszy. Dla tego dziwi mnie