Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 2.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kwestya, zamiast broni, co wziąść w rękę, czy parasol którym wywijać umiem, czy kawałek kredy — tradycyonalnéj.
— Żart żartem, rzekł ojciec Tildy, wiesz panie Jakóbie, że tu istotnie na coś się zanosi.
— Niestety! szepnął przybyły, codzień się bardziéj o tém przekonywam.
— Widzę że nie aprobujesz, z twojego wykrzykniku — i cieszę się.
— Któżby to mógł pochwalać.
— Ale co pomoże się opierać, cierpko zawołał Mann, to są, z pozwoleniem, wartogłowy, szaleńcy, z nimi gadać, jak do ściany... Trzeba o sobie myśleć i swoje ratować manatki.
— Tak, poły w garść i — znowu wedle tradycyi — w nogi, rzekł ojciec Symon, do dziury, to bezpieczniéj. My będziemy Mojżeszowi ręce podnosić... a oni niech się biją i tłuką.
— Juściż my razem z nimi bić się nie pójdziemy — zawołał Mann — na co? za co? po co?
— Jeśli na seryo o tém mówić mamy, odezwał się Jakób, toby może inaczéj rzecz tę rozważyć potrzeba.
— Ależ do katastrofy może jeszcze przyjść,