Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 2.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Udaję się do was, mówił Jakób, dla tego żeście chociaż dalecy ale zawsze krewni, ufam więc że mi pomocy swojéj nie odmówicie... Rzecz jest taka. Podróżując po Włoszech, gdyż świeżo powracam z podróży, spotkałem młodego Polaka, który, chociaż wygnaniec, dobrowolny emigrant, zatęsknił tak za krajem, że koniecznie chciał do niego powracać. Chłopak był znękany, ubogi, słaby, serce i sumienie kazały go ratować. Uciekł on z Polski przed kilku laty z powodu, że był w jakąś polityczną sprawę wmięszany...
— Ach! waj! przerwał stary kręcąc głową i machając ręką — polityczną! polityczną! to jest zła rzecz! to jest już bardzo zła rzecz!
Młody patrzał w sufit i milczał.
— Dostał on sobie paszport jakiś, mówił daléj Jakób, i uparł się, mimo niebezpieczeństwa, z nim do kraju powracać... Dowiozłem go prawie do granicy, byłbym go i daléj prowadził, gdyby on sam, przez szlachetną obawę, aby przypadkiem schwytany, mnie nie skompromitował — nie porzucił mnie cichaczem i nie pojechał przodem. Poczciwy chłopak, przebył granicę szczęśliwie jakoś, ja po nim w parę dni także przejechałem ją. — Ale cóż? oto właśnie gdym przejeżdżał komorę, nadeszły