Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 1.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ba było prostych, szczerych, jasnych ludzi... Tych mieliśmy mało!
Smutne to było!!
Westchnął Jakób kończąc swe opowiadanie, a ciemny wieczór zmusił ich już zatrzymać się właśnie przed gospodą która się nastręczyła.
Był to domek mały murowany u samego brzegu morza, na złomie skały wzniesiony. Znak gospody starym obyczajem wywieszony (wiecha) oznajmił że to było Albergo di tre corone. Przed szeroką sklepioną bramą, w któréj głębi widać było nałożone ognisko, stał wóz o dwóch kołach i kilku ludzi w wypłowiałych kurtkach pozarzucanych na ramiona, w starych czapkach marynarskich. Kobieta z dziecięciem u piersi siedziała pod murem zamyślona, dziewczę na pół nagie leżało u nóg jéj uśpione. Fala niebieska o kilka kroków płukała wybrzeże po nad które zwieszały się winne latorośle, dziko porozrzucane aloesy, i sucha, pokręcona konwulsyjnie figa.
Podróżni nasi rzucili swe małe tłumoczki u drzwi i kazawszy przygotować sobie wieczerzę, poszli oddychać u brzegu na kamieniach tém powietrzem morskiém, które samo karmi i orzeźwia. U nóg ich w poplątanych krzewach latały luciole świecące,