Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom II.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Barciński się uląkł trochę.
— Czekajcie no, przerwał, wezmę co na siebie, wyjdziemy na ganek lub pod lipę, nuż tu kto nas podsłucha; jeśli to coś takiego dziwnego niech między nami zostanie.
Jak rzekł tak i zrobił natychmiast stolnik i przyodziawszy się pociągnął z sobą Żeligę pod lipę. Milczący siedli tu na ławie.
Kasztelan mu rękę położył na ramieniu.
— Wiem to — odezwał się powoli, — że Bóg cuda czyni i że to co powszednie życie stanowi, nie zamyka wszystkiego żywota w sobie... Jednak nie pojmuję dla czegóż bym ja miał cudu doświadczyć.
— Ale już mów kasztelanie co się stało, bo i mnie ze strachu w głowie się mięsza, rzekł Barciński.
— Nie ma temu i godziny — mówił zniżając głos Żeliga — moim obyczajem wyszedłem do ogrodu, w tę ulicę, po której nie jeden raz przechadzaliśmy się mile gwarząc z moją zacną świętą Agnusią. Jeszcze mi jej rozmowy w uszach tętniły, a łza z oczów ciekła na te przypomnienie chwil, które nigdy nie powrócą nigdzie; boć i w niebiosach jeśli się duszy spotkają, to już inaczej. Szedłem tak zadumany i rozrzewniony gdy w drugim końcu ulicy postrzegłem postać niewieścią. Stała w blasku księżyca, nieruchoma; wydało mi się marą i przywidzeniem, żem w niej zdawał się poznawać moją Agnusię. Zrazu nogi podemną zdrętwiały, zrobiłem znak krzyża na piersiach, począłem iść powoli, jak gdyby mnie tam ku temu cieniowi jaka siła ciągnęła niepohamowana. Włosy mi powstały na głowie, zimny dreszcz przebiegał po mnie, drżałem a szedłem, pchało mnie.
— I cóż znowu! to któraś z kobiet być musiała — zawołał Barciński.
— Słuchaj mnie waćpan do końca — ozwał się Żeliga. Mogę ci przysiądz na wszystko najświętsze że nie kłamię i nie dodaję nic. Im bardziej zbliżałem się, tem widoczniej ukazywała mi się postać nieboszczki. Nie znikała, nie poruszała się, nie bladła. Byłem