ten co z wózkiem Żeligi przyjechał. Znać to wszystko nawykłe było do wielkiego porządku i nie miało prawa ukazać się dopóki nie było zawezwanem. Staruszek wiodąc za sobą ten dwór, przystąpił milczący do ganku, a służba rozdzieliła się na swoje miejsca, karły stanęły w sieni przy ławie, na której widać było sieci, które wiązały, gdy nie było co innego do roboty; chłopcy przy drzwiach prowadzących do wnętrza domu.
— Otóż i mój cały dwór, — rzekł Żeliga, — proszę państwa do środka.
Tak to jakoś mimo jasnego dnia białego na bajkę wyglądało, tak było dziwaczne że Barcińscy i panna Agnieszka nawet, patrzali ust nie śmiejąc otworzyć; Justysia tylko cieszyła się znajdując wszystko dziwnie pięknem.
W sieni na powbijanych rogach wisiały już gotowe sieci na grubego zwierza, rogi, trąby, torby i najrozmaitsze przybory myśliwskie. Do koła otaczały ją ławy dębowe, z boku stały dwa wielkie stoły na krzyżowych nogach. Zegar, zwykły stróż przedsieni, w dębowej także szafie zamknięty, poważnie sobie w kącie klekotał. Ale był też osobliwszy jak i cały dom. Na cyferblacie z kosą i klepsydrą, wyrażony był czas lecący, a kosa urządzona misternie cięła nieustannie. Sypały się z pod niej głowy ludzkie, połamane laski, buławy, berła, korony i potargane wieńce i poszarpane księgi. Na czarnej karcie po nad godzinowem kołem, białemi głoskami z kości ludzkich stało wypisane:
Krótko zatrzymali się tu goście, Żeliga wprowadził ich zaraz do głównej izby, która była cała dębiną ciemną wykładana, z obrazami w ramach i lisztwach wielkiemi niepospolitego pęzla. Pierwszy rzut oka na nie dał zaraz rozpoznać historję Abla i Kaima. Wybór tego przedmiotu zadziwił wszystkich, a główny obraz zabójstwo wyrażający, przeraził okropnością,