Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A! licha tam, ja nigdy, prędzej dobrego zapomnę co mi kto wyświadczył, ale złego... do śmierci.
— Zła natura waszeci! — odparł śmiejąc się Marcin.
— Ale już jej nie przerobić! westchnął sąsiad.
Znowuż tedy jął się rozpytywać i głowę łamać nad tem, coby za jeden mógł być, co znaczył kozak siny z żółtem, czyja to była barwa, itp.
Marcin mu pomagał i niestworzone rzeczy tak marzyli a Achinger jak litanję coraz to westchnąwszy powtarzał:
— Da mi też pieprzu! da!
— Już chyba wy mnie bronić będziecie, albo panna Agnieszka — dodał — bo się takiemu magnatowi nie opędzę. Dobrze to mówić szlachcic na zagrodzie, równy wojewodzie, ale ta równość szlachecka... rzecz to jest zdradziecka.
I z rymu wielce uradowany powtórzył sobie śmiejąc się kilka razy.
— Równość szlachecka... rzecz jest zdradziecka... To mi się udało.
Znów tedy puścili się w domysły, dla czego taki człowiek lat kilka mógł potrzebować ukrywać się, udawać ubogiego i rezydować u szlachcica... Co mogły za powody skłonić magnata do ponoszenia dobrowolnego upokorzenia, niewygód itp.
Nie było na to w wyobrażeniach owego wieku innego tłumaczenia nad pokutę za czyn występny, bo choć wiara zachwiana została w XVIII wieku, jeszcze gorąco była tam, gdzie zepsucie dworu i cudzoziemczyzna nie doszły.
Prawdę rzekłszy, gdy ów Żeliga po raz pierwszy do Barcina zawitał, nikt a nikt się w nim nie domyślał ukrytego pana; teraz wszyscy utrzymywali z kolei, że się czegoś zaraz dorozumiewali, przeczuwali, że coś w nim tajemniczego odgadli. Każdy się z przenikliwością swą popisywał. Jeden Achinger nie mógł się do niej przyznać. W istocie jeśli kto, to panna Agnieszka i Justysia miały prawo pierw-