Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale zdaje mi się, kiedym panu powiedziała, że do niego nie czuję afektu...
— To nic nie dowodzi... ja żądam trochę tylko respektu, tylko...
— Ja za mąż wcale iść nie myślę...
— Bo się pono nie trafiało od niejakiego czasu, ale pomyśl asińdźka teraz, człek ze mnie nie chwaląc się nie ostatni, siebie ani żony w kaszy nikomu zjeść nie dam, majątek jest dobry... tytulik jak się postaram będzie... familja Achingerów od Rudolfa cesarza...
Panna Agnieszka, która o tym Rudolfie już nie jeden raz słyszała, uśmiechnęła się i przerwała:
— Toć wiem.
— No! to tak jak wszystko — rzekł gość — jak mię asińdźka widzisz tak pisz. Kuternoga to prawda, aleć małżeństwo nie taniec.
— Nic przeciwko panu nie mam... ale... — dodała ciszej rumieniąc się panna, ja za mąż iść nie myślę...
— Ej! ej! czemu? czy to miło doczekać na starsze dni łaskawego kąta u familji kiedy swój własny mieć można? po co być na obcych łasce...
— Ale to nie obcy i jam nie na łasce, oburzyła się Agnieszka — bardzo panu dziękuję za tę o mnie troskliwość, ale mi tak jest dobrze...
Achinger potarł wąsa.
— Moja mościa dobrodziejko — rzekł — możeby wziąć do namysłu dłuższego sprawę bo się Achingery nie codzień trafiają.
Czuć było w głosie, że już w nim kipiało, ale panna Agnieszka z uśmiechem odparła:
— Dziękuję za uczyniony mi honor, ale stanowczo za mąż iść nie myślę.
— Tak?
— Tak panie — dodała — nie poszłam będąc młodszą, dziś zapóźno o tem marzyć.
— Lepiej późno niż nigdy.
— Lepiej nigdy niż późno.
Stuknął Achinger laską w podłogę gankową aż się zatrzęsły słupy.