Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom I.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale dajże pokój z tym twoim Achingerem — odpowiadała pani Marcinowa, ten kuternoga rodzonego ojca by posądzał i odgadywał, na kimże on kiedy suchą nitkę zostawił?
— No! to prawda — bąkał pan Marcin.
— Co nam tam do tajemnic biednego człowieka — dodawała p. Marcinowa, która go bardzo lubiła — sam widzisz kochanie moje, jaki to dobry człowiek, łagodny, pobożny... juścić nie żaden zbójca i zbrodzień ani wywłoka...
— Ja też tam tego nie mówię, uchowaj Boże — tłumaczył się p. Marcin — ale ten Achinger... ja go o nic nie posądzam, choć po świecie różnie się trafia. Słyszałaś pewnie moja duszko, że sam Bolesław Śmiały zabiwszy św. Stanisława, pod obcem nazwiskiem ukrywał się w klasztorze w Ossyaku... kto tu odgadnie, co tam jest na dnie? jak powiada Achinger. (Trzeba wiedzieć, że Achinger miał nieznośny zwyczaj rymowania w rozmowie, co uważał za dowcip i słynął z niego bardzo).
— Człowiek w grosz zapaśny — dodawał pan Marcin — a bez majątku ziemskiego, stroniący własnego kąta, boć gdzieś swój kąt mieć musi, wzdrygający się mówić o przeszłości.
— Że nie bez kozery obrał sobie to życie, to pewna — szeptała jejmość, ale mój kochany, ty wiesz, jak to między rodzinami bywa, nie wszyscy do siebie podobni, przyjdzie do sporu, zajmie się kłótnia, ludzie się znienawidzą, jeden potem od drugiego ucieka, człowiek sobie i kąt swój i braci obrzydzi.
Odgadywali tak nieraz, silili się. Achinger plotki nosił wszelkie, ale na żaden trop wpaść nie mogli, a gdy Żeliga dostrzegł, że go kuternoga szpiegował, takie mu figle płatał, że się stary kawaler wściekał ze złości. Pan Marcin wszakże codzień na to był obojętniejszym, i za grzech sobie poczytywał potajemnie dochodzić, co gość przed nim z powodów sobie wiadomych, ukrywać musiał. Parę razy i to mu dało do myślenia, że Żeligę po tych wycieczkach za-