Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jan oszalały prawie, siadł na konia i popędził do Podkamienia na wprost przez lasy i góry bez drogi po lekarza, był tam bowiem zakonnik jakiś, któren słynął za doskonałego medyka.
Joachima niesiono powoli, a cała wieś wstrzęśniona wieścią straszną wybiegła kupiąc się koło niego i z płaczem żegnała go całując stygnące już ręce. Hryć Soroka szedł przy noszach i chwytał z ust pana ostatnie wyrazy, któremi mu polecał wioskę, żonę, dziecko, opiekę wszystkiego i staranie o wszystkiém. Tymczasem ze spuszczoną głową, i myślą skołataną szedł przodem pleban do dworu wyprzedzając z ciężką do wypowiedzenia nowiną, smutne łoże myśliwca... Jakby na przekór wypadkowi temu, który miał żałobą okryć wszystkich, nie było nawet przeczucia smutku w wesołym dworze. Na ganku siedziała pani Joachimowa z nieodstępnemi kluczykami u pasa, bawiąc się ze szczebioczącém dziecięciem swojém; Staśka głosek srebrzysty rozlegał się daleko i piérwszy powitał xiędza wchodzącego przez wały w dziedziniec. Ujrzała go zdaleka pani domu i zdzi-