Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

starowina Jan wykręcał mu piszczałki z łoziny, strzelał ptaszki, zbierał lisie i zajęcze ogony, aby go wcześnie do myślistwa zaprawić, gdy jak uderzenie piorunu, padło na dom nieszczęście.
Jednego jesiennego poranka, przybiegli dać znać do dworu, że w lesie pokazał się odyniec, który z sąsiednich ostępów kilka już razy wpadał w bory Starego; widziano go w uroczysku na Hałem. Na tę wieść ruszyło się co żyło. Jan siadł na koń, porwano psy, pan Joachim ledwie mając czas żonę w czoło pocałować, pognał na koniu do lasu. Jan oklep go poprzedził. Rozstawiono strzelców, a że odyniec na polankach w lesie rozpierzchłych, w zbożach włościan niemałe czynił szkody, ludzie się wiejscy dobrowolnie zebrali obławą przeciwko niemu. Pan Joachim z pośpiechu zapomniał o zwykłych w takim razie ostróżnościach, nieopatrzył dobrze sztrzelby, i stanął na przesmyku, którym dzik wedle wszelkiego podobieństwa przechodzić musiał.
Założono psami — chwilę było cicho, las tylko szumiał posępnie, potém zagrały ogary, ucięły i zagrały znowu już widocznie z o-