piérwszém poszły żywo szeregiem nieustannym prawie coraz nowe, coraz inne, jesień i zima nadchodziły właśnie, nie zabrakło zwierza ani ochoty. Marja sama z uśmiechem przypomniała Janowi, że polować było można. Tém tak go sobie wreście zaskarbiła, że z niedowierzającego dotąd i trochę obawiającego się jéj zawsze, stał się piérwszym pani wielbicielem; milczący z razu, teraz się z afektem dla Marji nie taił i głosił wszędzie jéj chwałę, powtarzając po cichu. Ona sama polować będzie! zobaczycie!
— Już to prawda, — dodawał — żem się grubo mylił i niepotrzebnie obawiał, bo ona sama i psy lubi i nigdy gończe nie były tak dobrze utrzymane jak teraz. Co pani to pani! gromada miała rozum kiedy ją panu stręczyła, bo takiéj drugiéj kobiéty, na sto mil w około nie znaleźć.
Jan zupełną miał w tym względzie słuszność, bo istotnie Marji podobnéj nie łatwo; rozum i dobroć, serce i głowa rzadko tak równie rozwinione chodzą z sobą, rzadko obok nich znajdzie się wdzięk, słodycz, urok jakim czarowała wszystkich pani Joachimowa. To
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/61
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.