Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pani, ilekroć na nią niepatrzał; gdy przy niéj był, ustawało.
Marja umiała ująć sobie i jego i wszystkich, jak ujęła sobie Joachima, uśmiech jéj, dobre słówko dźwięcznym wymówione głoskiem, które mu towarzyszyło, wejrzenie anielskie, jednały serca najtwardsze. Mruczał tylko stary myśliwy pod nosem, ale się odezwać nie śmiał i myślał w duchu: zobaczemy też co będzie z polowaniem, to najlepsza próbka.
Nie przypomniał on panu wcale kniei i piesków, ale bolało go serce, gdy zajrzał do psiarni, gdy wziął w rękę strzelbę.
Trzeciego czy czwartego dnia, gdy się już goście porozjeżdżali i matka tylko Marji przy niéj pozostała, Jan kręcił się wieczorem po pokoju i ze zwykłą sobie gorliwością, czego się dotknął tłukł i wywracał, nie omieszkując winy składać na biedne sprzęty, które mu pod bok się nawijały. Wewnątrz gryzły go niezmiernie łowy, do których czas był wyśmienity, a pan Joachim jeszcze mu nie wspomniał, żeby się w lasy wybierał; wtém z podziwieniem największém poczciwego Jana, sama pani się odezwała: