Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pan Joachim rozśmiał się, a Jan nabrał zaraz większéj śmiałości, widząc że jego opozycya uśmiech tylko wywołała, i począł głośniéj a żywiéj:
— Niechże mnie pan złaski swéj powie, swojemu staremu słudze... to uż taki będziemy mieli sobie panią, czy co?
— Alboż ja wiém! czyż mogę przewidzieć czy ja się jéj podobam, czy oni mnie zechcą?
Jan podniósł głowę, pokiwał się, uderzył się po bokach i zawołał:
— Ale! ale! nie chcieliby! Podoba im się i panicz, podoba im się i Stare! Zapewne, zapewne! O! co z téj strony można być spokojnym, oddadzą ten klejnot z pocałowaniem rączek, to jasne jak słońce, byleś pan mrugnął tylko. Ale posłuchajno pan starego swego Jana; ej! dobrze się rozpatrz i namyśl, bo to dalibóg na całe życie... to nie bagatel, nie zabawka, niech się panicz pomiarkuje. Do domu sobie kłopotu naprowadzić bardzo łatwo; pozbyć go się potém nie można. Co ja, to Drohobyskich nie lubię, skąpe to, gołe być musi, i żaden z nich nie poluje; podobno pan Paweł, ale to tylko z chartami, i charty gałga-