Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chwila bardziéj i ciemności i drzew i wszystkiego co ją otaczało, Juljusz bojąc się o dziecię wziął je na ręce. Milczącém wejrzeniem podziękowała mu wdowa. Parowami rozmokłemi od deszczu, w których głębi ciekły jeszcze nawalnicy potoki, przejście było trudne i miejscami niebezpieczne, ale Marja córka łowca i gospodarza, żona myśliwca, śmiałą stawała stopą i ledwie że się nie uśmiechała z obawy swéj towarzyszki, którą strach kilka razy obalił.
Hryć poprzedził ich do podziemia, rozpalił zabrane z sobą światło, a gdy weszli do pieczary, Marja zdziwiona niemogła powstrzymać okrzyku. Ta głębia ciemna, czarna, posępna, w któréj walały się kości ludzkie, wydała jéj się straszliwym wielkim grobem i pierwszy to raz wzrok jéj obłąkany zwrócił się ku Juljuszowi.
Stary przyjacielu, gdzieżeś to nas zawiódł? zawołała niespokojnie.
— W najbezpieczniejszą ustroń, — odparł starzec dodając jéj otuchy, nikt tu was nie znajdzie, bo nikt prócz dwóch lub trzech ludzi naszéj wioski, nie zna téj pieczary i tra-