Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ry mnie odesłał na wieś pod strażą, jak zbiega.
Ojciec jeszcze nieboszczyka pana Joachima rządził naówczas w Starém — był to człowiek zacny, łagodny, prawdziwy ojciec dla poddanych. Gdy mnie z téj włóczęgi przyprowadzono i stawiono przed nim, popatrzył, zmarszczył się bardzo pamiętam i rzekł z głębokiém wzruszeniem:
Dobrze ci tak chłopcze! dobrze! A po co było uciekać? Zachciało ci się w świat, czemużeś nie przyszedł do mnie, ze mną się o tém nie poradził i mnie nie poprosił? Widzisz coś zarobił.
Odpowiedziałem mu z płaczem, że się chciałem uczyć.
— Trzebaż ci było mieć ufność we mnie, — rzekł łagodniéj, — byłbym na to dał jakąś radę; któż widział uciekać jak z niewoli, alboż to już wam tak źle u mnie, żebyście bez mojéj wiedzy opuszczali swego pana?
Ja i bracia przeprosiliśmy go jakoś, i nie przyszło to nam trudno, bo serce jego widząc com wycierpiał, od razu mi darowało winę nieufności. Stary pan zamyślił się i odesłał