Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Wieczory drezdeńskie.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pcąc, potok umilkł także, nie rozumiałem ich już, bo wyszedł człowiek na skałę i siadł na niej. Twarz miał mi znajomą od kilku tysięcy lat, widziałem ją pożyczaną z teatralnej garderoby ludzkości przez wielu biednych ludzi... Była to zawsze taż sama maska blada, żółta; oczy wpadłe, skroń wyschła, wypukłe czoło...
W piersi człowieka gotowało się, wrzało, kipiała jak w kotle, chwytał za nią ciągle, to brał za czoło, które gorzało także, a czaszka mu parowała jak rozpalone żelazo. Siadłszy począł mówić na przekorę drzewom.
— Głupi świat... Szyderstwem człowiek, co miał być jego koroną... męka tylko i zawody na każdym kroku... o kamienie rozbijają się nogi, o chmury roztrącają się czoła, o ludzi kaleczą się piersi, gawiedź ściska ci ręce... po co żyć? Uśmiechnął się... Głupie życie, co jest