Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Wieczory drezdeńskie.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mykiem i ściany jej czarne zdawały się chcieć go ucisnąć i pochłonąć...
Nagle wśród obłoku ukazała się gwiazda błyszcząca i pokryła wstydliwie chmurą, i znowu zaświeciła jaśniej, aż nareście otworzyły się obsłony, poczęły rozstępować ściany ciemności coraz szerzej i z szumem zapadała przepaść owa nocna w .głębiny niezmierzone eterów... obłok jasny roztaczał jak skrzydła obejmując przestrzenie... na nim coraz potężniej migotała gwiazda...
I po za nią pokazał się w rozdartym otworze błękit niebios i dzień. Obejrzałem się do koła z obawą, nogi moje stały na niknących ciemnościach, otchłań ciągnęła je z sobą, nie mogłem się od niej oderwać, byłem do niej jak wkuty.. Nogi moje oblane krwią spętane były i wrosłe, a gdym ręce do światła wyciągał, przepaść ciągnęła mnie z sobą, uchodząc.