Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Wieczory drezdeńskie.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I gdy do łoża przychodzisz chwytają cię dreszcze, boisz się ledz na pastwę tym upiorom, których żadna nie odżegna modlitwa. Lepsze jest już życie o słońcu ze wszystkiemi utrapieniami ziemi, bo przynajmniej nie wyzywa do walki z tobą tylko to, co po niej chodzić ma prawo...




Jednej z tych nocy męczeńskich... czarna śniła się otchłań... błądziłem po niej szukając światła, dusząc się od ciemności; pod stopami uginała się przepaść... to znowu coś jak pęd wichru podnosiło do góry, spadałem i dzwigałem się na przemiany, alem jeszcze był nie dotknął dna otchłani, czułem ją dyszącą pod sobą...
Zewsząd otaczała mnie noc, próżnia, cisza, milczenie śmierci, nicość, przecież