Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom IV.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chowują balsamy i prochy Arabij — i to co częścią w grobach leży, częścią w rzekach spłynęło, wszystko powróci prędzej, niż wyrzecze się słowo i stanie ciałem twardem. Co zniszczył wicher, co rozszarpały zwierzęta, co ogień strawił, co gruzy przysypały, wszystko z rozproszonych części się połączy, choć je ptacy pożarli, ryby i dzikie potwory połknęły, wstanie na głos trąby Pańskiej.”
— A! — zawołał słuchający z chciwością Kaźmierz — mnie na usta przychodzi ów rytm św. Augustyna o raju, który do moich modlitw należy:

„Serce moje spragnione chce się orzeźwić u źródeł żywota, dusza pragnie skruszyć więzy ciała, które ją zakuły w niewolę i jak wygnanka płonie żądzą powrotu do ojczyzny, ucieczki.“

— A! miłościwy książę — przerwał Chmara — zlitujcie się, nie uciekajcie sierotom, potrzebniście nam!
— Niech Bóg da mu żywot najdłuższy — podchwycił Pełka — a o końcu myśleć nie szkodzi nam wszystkim.
— Nie zapominam o nim — mówił Kaźmierz — sposobię się doń, a choć Opatrzność Boża i ten mój pobyt na ziemi szczęśliwym uczyniła, przecie prawdziwej szczęśliwości tam dopiero wyglądam.
— Bo jej na ziemi być nie może — odparł Wincenty — ani cienia nawet! Nie ma tu chwili jednej bez kropli goryczy.
— Tak, ojcze mój, wielka to prawda! we wszystkiem co tu nas spotyka, na dnie żółć i ocet się znajduje, po największej rozkoszy największy ból ogarnia; wiecznie tu tęskniemy, pragniemy wiekuiście i ze spaloną wargą do źródła przyjdziemy!
To mówiąc Kaźmierz smutnie się uśmiechnął.
Stała przed nim ulubiona czara jego, misternie ze złota wykuta, pięknemi barwy obleczona, którą mu z Francyi przywieziono w podarunku. Zdobił ją