Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom IV.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jeść, do sług nie mówiąc. Gdy na obudzoną spojrzały jej dziewki, zdała się im jakby z długiej choroby powstającą, tak była wyniszczona i wybladła.
Starsza ochmistrzyni zaczęła ją poić zielem jakiemś, którego ona pić nie chciała, leżała pół senna, z rękami pod głową, z oczyma ku górze zwróconemi, nie mówiąc nic. Czasem łkanie z piersi się dobyło i łzy widzieli tryskające z oczów, płynące po twarzy, ale się na nic nie skarżyła.
Dnie tak upływały, Jagna wstawać nie chciała czy nie mogła.
Co się jej tam przez te czasy prześniło, co przez myśli przesunęło, ona tylko wiedziała jedna; gdy dziewczęta przychodziły z pytaniami, zdawała się ich nie słyszeć.
Kaźmierz był już dawno na wyprawie, gdy Jagna coraz słabnąc gorzej, a czując w sobie ledwie resztkę życia, Stacha kazała wołać do siebie.
Przybiegł natychmiast, lecz gdy ją po długiem niewidzeniu zobaczył teraz, przeraził się, tak strasznie nagle znalazł zmienioną. Wychudła była jak kościotrup; policzki i oczy zapadły, czoło się zmarszczyło...
— Patrz, co się to ze mną stało! — poczęła z uśmiechem bolesnym, wyciągając ku niemu ręce chude i drżące. — Niema już Jagny i nie będzie! Kwitła, śmiała się i przekwitła i wyśmiała ostatek... Czas było! Dłużej nie miałaby żyć po co!
— Cóż się wam stało? — spytał Stach.
— Nic... ot, tak... siły do szczęścia brakło, bo i na to sił potrzeba. Alboż zdrowe życie takie?.. Czekać dzień, a mieć godzinę, płakać rok, a śmiać się chwilę.
I usiadła na łożu, okrywając się włosami rozpuszczonemi, piękne oczy swe świecące obracając na Stacha, który stał z rękami załamanemi przed nią.
— Wołać ciebie kazałam — mówiła dysząc zmęczona — boś ty mi przecie bratem, jednym w świecie. Mojego pana, sokoła mego nie chcę już męczyć dłużej,