Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom IV.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie radośnie, jak ci, których ona wyzwalała z więzów, Mikołaj i wielu z nim, szemrali chodząc chmurni, poczytywali to za błąd wielki.
Nie zbywało na zazdrośnych, gdy wieczorem Bolko za stołem był posadzony przy stryju, a Kaźmierz, o wszystkiem zapomniawszy, przyjmował go jak bratanka, obdarzył go i przewidując, że ojciec o los ukochanego syna niespokojnym być musi, następnego dnia opatrzonego we wszystko wyprawił do Poznania.
Ogłoszone powszechne przebaczenie, rozeszło się zaraz po mieście. Po ulicach ze zdumieniem zaczęto opowiadać co łaskawy książe uczynił. Wieczorem już ci co byli znikli ze strachu, zjawiać się poczęli, pokazał się w domu swym Wirsz starosta. Ślubował tylko, że więcej urzędowania żadnego się nie podejmie i żyć chce Boga chwaląc, spokojnie.
Juchim także dowiedział się o tej łasce pańskiej, a na nim ona wrażenie uczyniła niespodziewane — korzystał i on z miłosierdzia — ale znajdował je dziwnem! Wiara jego, która głosiła zemstę, ząb za ząb, oko za oko, z powolności tej wskazywała mu słabość i ślepotę. Miał pewien rodzaj wzgardy dla ludzi, którzy siłę mając w ręku, mogąc się pomścić — użyć jej nie umieli. Uśmiechał się sam do siebie, potrząsając ramionami. Doszedł w myśli do tego przekonania, że Mieszek nad ludźmi tak nierozumnemi kiedykolwiek przewagę mieć będzie. Dla niego było to wskazówką, aby na wszelki wypadek zapewnił tam sobie opiekunów. Przyszedł mu zaraz na myśl Mierzwa, uwięziony na zamku.
Zdało mu się nie złą rachubą, pomódz zapomnianemu do uwolnienia i na przyszłość mieć w nim znowu sprzymierzeńca. Przezorny człek myślał już o jutrze. Łagodny pan, według niego długo trwać nie mógł.
— Nie! nie! — powtarzał w duchu — oni tu panować nie będą!