Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom IV.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wszyscy jeńcy pójdą wolni! — dodał — przebaczam wszystkim!
— I zdrajcom siedemdziesięciu co spiskowali — dodał wojewoda.
— Wszystkim! wszystkim! — począł Kaźmierz — i usiłując rozbroić gniewnego wojewodę, poszedł go uściskać.
— Mikołaju, druhu mój — zawołał — nie sprzeciwiaj się głosowi Bożemu, który słyszałeś z ust brata. Bóg dał nam szczęście — my dajmy miłosierdzie!
— Amen! — dokończył biskup.
Wojewoda potoczył wzrokiem dokoła, milczeli wszyscy, Kaźmierz na miejsce swe powracał, on powolnym krokiem izbę obrad opuścił.
Książe natychmiast przez drzwi otwarte skinął na stojącego w dali Wichfrieda.
— Bratanka mi tu prowadź! — rzekł wesoło.
Niewielka przestrzeń dzieliła dworzec od domu w którym Bolko był osadzony. Gdy niemiec wszedł do izby, w której leżał, młodzian nie znający go, ledwie głowę doń zwrócił.
— Wstawajcie — rzekł Wichfried — pójdziecie za mną.
Jeniec opierać się nie mógł, zawahał się dumnie spoglądając, dźwigał się leniwo i niechętnie i, jak stał, w podartym kaftanie, płaszcza poszarpanego nie biorąc, posłusznie ku drzwiom się skierował.
Wichfried nie mówił nic, z twarzy też jego trudno co odgadnąć było.
Zdziwił się wychodząc Bolko, że go straż nie otoczyła — szedł wolno. Przejście przez kawał podwórca, pełnego butnych rycerzy, dla zwyciężonego było bolesnem. Szedł nie słuchając i nie patrząc.
Nie wiedząc dokąd go wiodą, domyślał się innego więzienia albo sądu. Zbroił się męztwem. Tłumy dworzan napełniały izby, niemiec wskazał mu drzwi.
Były one wpół otwarte, rzuciwszy w nie okiem,