Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom IV.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A co? — zawołała od progu. — Sądziliście, że już po mnie? O! nie! Jeszcze ja nie jednemu, gdy zechcę, zawrócę głowę.
Poruszyła się żwawo, aby swą rzeźwość okazać.
— Wszystko złe już przeszło! — wołała...
Niemiec zdziwiony nie mógł wymówić słowa, ona się śmiała, szczebiotała, wdzięczyła.
— Na nowo rozpocznę życie — mówiła. — Naleźy[1] mi nagroda za to com się wymęczyła na tych wyżkach! w tej chacie przeklętej! Dym mi się cisnąc przez dyle oczy wygryzał, gdy nocą szczury biegały do mnie, krzyczeć musiałam ze strachu! Gzło, suknia popadały na mnie... A te dnie, a te noce, na przemiany to skwarne, to duszne, to zimne, a długie jak wieki! ani ich było przespać ni przepłakać! I to milczenie bez końca, gdyby w grobie! Tylko czasem jęk chorej baby z dołu, płacz dziecka, a z miasta krzyki pijanych żołniezy[2].
Com ja tam przeżyła! Odpokutowałam za swoje i cudze grzechy. Teraz chcę zapomnieć o tem i żyć, żyć! — na nowo!
Uderzyła w dłonie. Wichfriedowi wstyd było za nią, stał jakoś skłopotany i zdrętwiały.
— Cóż, ty? — zapytała. — Przywiozłeś sobie z Rusi jaką córkę bojarską? kniahinię czy chłopkę?
— Nikogo! — rzekł niemiec — dobrze żeśmy ztamtąd życie wynieśli!
Rozśmiała się i pochwyciwszy pod rękę Wichfrieda, do komory go zaprowadziła.
Tu, wróciły jej stare nalegania o księcia, zaklinania niemca, aby jej pomagał — zwierzanie się o napoju, który Czechna przygotowała umyślnie, a ten miał niechybnie serce Kaźmierza skłonić ku niej znowu..

Wichfried był znudzony i gniewny, tak, że ledwie pół słowami odpowiadał, nie zraziło jej to jednak i nie puściła go od siebie, aż go rozchmurzyła i dobyła zeń co chciała. Niemiec często przybywał

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Należy.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – żołnierzy.