Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom IV.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wieczór już zastał krwawe pobojowisko nagiemi trupy usłane, gród dolny spustoszony, na pół spalony i rozerwany. Tłumy zwycięzców zawodziły pieśni radosne razem i okrutne.
Miecz do pochew włożywszy Kaźmierz otoczony towarzyszami szedł na dworzec, w którego drzwiach widać było zdala oczekującego nań biskupa, księżnę i dzieci.
Oblicze Pełki zarumieniono było radością zwycięztwa, do którego on i brat tyle się wytrwałością swą i męztwem przyczynili. Powitanie było rzewne, a księżna, która z trwogi jeszcze ochłonąć nie mogła, łzami się ciągle zalewała. Dzikie wrzaski i jęki konających brzmiały w jej uszach śmiercią jeszcze.
— Bóg wielki, Bóg jedyny, Bóg nasz dał nam zwycięztwo! — zawołał biskup, oczy i ręce w niebo podnosząc — prawo i sprawiedliwość z nami były! Pan opiekunem sprawiedliwych! Probuje On tylko i krzyże zsyła, aby tem większą okazał łaskę. Imię Jego niech będzie błogosławione!
— Amen! — dodał Kaźmierz, rękę jego całując.
Roman stryj witał tymczasem księżnę, mimo powagi i grozy tej chwili strasznej, z uśmiechem figlarnym na ustach.
— E! ty gołąbko moja biała — zawołał — czyście choć piroga słodkiego dla gości upiec kazali, do łaźni winników nagotować, starego miodu utoczyć, bo my się tak upląsali, naskakali, że nam się i stół poczesny i kubek spory należy.
To mówiąc i z nogi na nogę przestępując a kołysząc się, jakby istotnie do pląsów się zabierał, ocierał rękami zakrwawionemi uznojone czoło.
— Cieszę się — mówił dalej — żem ja też tu na coś się zdał panu memu miłościwemu Kaźmierzowi, gdy on mnie tylekroć ratował. Rusini moi tak się zwijali koło kosowicy, że pokosy po nich grubo leżą; tylko to siano jutro pachnąć nie będzie!
Żartował tak sobie wesoły zawsze kniaź. U wnij-