Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom IV.djvu/077

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie księcia, wielu zaprzeczało tej baśni, a wojska dawały się srodze we znaki.
Trzeba je było karmić, a czasu wojny nowe prawo o podwodach i przewodach zapomniane zostało. Brano mieszczanom i kmieciom konie, strawę, siano, co kto napadł, nie pytając i nie płacąc.
W mieście baby musiano zamykać, bo obozowi ludzie zuchwale się z niemi poufalili — śpiżarnie chować, pieniądze zakopywać.
Szemrali bardzo kupcy i mieszczanie, że za Kaźmierza czasów cale inaczej bywało.
Nikomu tak pilno nie było ażeby zamek na Wawelu zdobyto, jak Warszowi. Stał mu nad głową, jak groźba. Zdawało mu się, że ludzie ci wojować nie umieli, nadto żałowali trochę gminu poświęcić, który na to był, aby go bito i tłuczono.
Zamek jakby się im urągał; przeczył nowemu panowaniu, które sobie nowe gniazdo musiało budować pod jego bokiem.
Szybko wznosił się ten gród nowy, choć niepokaźny, licho klecony, z drzewa cały — zawsze on znaczył, że tamtego nie zdobyto i rychło się zająć nie spodziewano.
Tymczasem zaczynano przebąkiwać, że na Rusi wszystko było skończone i ład przywrócony po myśli księcia.
Ziemian, co stronę Mieszka trzymali, liczono siedemdziesięciu, tych co Kaźmierzowi dobrze życzyli, dziesięćkroć więcej.
Kaźmierz, gdzie się tylko pokazał — zwyciężał, Mieszkowi upartemu nic się nie wiodło. Pierwsza radość z nowego pana, zaczynała się w niepokój zamieniać. Nuż tamten powróci?
Tymczasem Kietlicz lekkiej ręki nie miał. On tu teraz wszystkiem rządził, bo Mieszek na niego się zdawał i nim wyręczał wszędzie. Z Serbem ani rozgadać się, ani go uprosić nie było podobna. Nie patrzał ludzi, przyjaciela czy wroga darł ze skóry.