Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom IV.djvu/063

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z obojętnością dumną, nie obiecującą, aby na nim co wymódz było można.
— Gdzie biskup? — pytał Serb.
— Tam gdzie jego miejsce, przy swym kościele — odparł Lambert — przy księżnej pani, na straży dzieci pańskich.
— Kaźmierz otruty, nie żyje. Mieszek z prawa opiekun, miasto mu się zdało, zamek powinien mu się też zdać!
Lambert ruszył ramionami.
— Z obozu nie było poselstwa ani wieści, nie wiemy nic.
— A nam wiary nie dajecie? — zapytał Kietlicz.
— To nie moja sprawa — rzekł zimno Scholastyk — jam tu dla kościoła zostawiony nie dla was i księcia waszego.
Kietlicz odgrażać się począł, ale to najmniejszego nie uczyniło wrażenia.
— Idźcie na zamek do biskupa — dodał Serb — abyście ocalili się, póki czas. Czekamy tylko na przybycie księcia, potem szturm przypuścimy i noga nie ujdzie.. Niech żywotów swych bronią...
Żołnierz rozsierdzony sukni nie patrzy.
Scholastyk nie miał ochoty posługiwać Mieszkowi, namyślał się jednak, nie wiedząc, czy wiadomość na nieszczęście prawdziwą nie była?
— Jakiż dowód śmierci księcia Kaźmierza? — spytał.
— Posły były z obozu — krzyknął Kietlicz.
— Dajcież mi ich, abym z sobą na zamek poprowadził — rzekł scholastyk — naówczas pójdę.
Serb naprzód łajać i huczeć począł na zuchwalstwo polskie, potem złagodniał i prosił, wreszcie scholastyk zgodził się do biskupa udać. Wziąwszy kleryka z sobą i na wierzch sukni białą komżę włożywszy, aby żołdactwo duchownego w nim znało, z przewodem Kietlicza, poszedł scholastyk na zamek. Nierychło mu wrota otworzono, poznawszy go, bo się