Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom IV.djvu/040

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szczęśliwą zdobyczą, pomnożyło tylko niebezpieczeństwo, wciągając w spisek Juchima i wszystkich tych, na których ów wpływ miał i związki z niemi.
Na zamku, w mieście nikt nie przypuszczał nawet, aby co ukochanemu księciu zagrażać miało. Wróżono mu zwycięztwo nowe, bo wszystkie wyprawy szczęśliwie się wiodły i Kaźmierz nie powrócił z żadnej nie pokonawszy nieprzyjaciół, nie postawiwszy na swem co zamierzał.



III.

Na krakowskim zamku, pomimo trwożącej jeszcze zimy, która w tym roku dłużej niż zwykle wiała od Tatarów chłodem i śniegiem, wszystko się sposobiło do wyruszenia na Ruś z pochodem.
Sam książe zdawał się wyprawy najgoręcej pożądać, już dla swych stosunków z kniaziami, już dla utrzymania wpływu swojego na kraje te, które chciał w zawisłości od siebie zachować. Biskup Pełka i brat jego wojewoda podzielali myśl Kaźmierza; w ziemianach i rycerstwie, jak czasu poprzednich wypraw na Ruś, wielkiej ochoty do wojny tej nie było — ale młodzieży śmiała się nadzieja walki.
Nie zwoływano na radę starszyzny, postanowiono w małem kółku na zamku, aby ruszyć, a książe ani przypuszczał, ażeby ziemianie iść odmówili lub sarkali na to.
Pełka z bratem, oba ludzie silnej woli, nie obawiali się nikogo, mając księcia z sobą, na ziemian nie wiele zważali. Nie rozumieli tego, aby im kto