Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom IV.djvu/036

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sprzętu, ubóstwa mego? ja na dziesięć wozów nie zabiorę.
— Stary, a nieporadny! — z gniewem zawołał Kietlicz — Czyż ja cię mam uczyć, abyś wozy nocami po jednemu odprawiał!
Juchim uśmiechnął się gorzko, nie chciał mówić, aby się z bogactwem nie wydawać, rady brzmiały mu jak szyderstwo i urąganie. Za nic w świecie nie byłby tego mienia na które pracował całe życie, puścił bez straży; zabrać je i uwieźć niepostrzeżenie było niepodobieństwem. Nierychło podniósłszy głowę, mówić zaczął z gorącością wielką.
— Albo to wy nie możecie tego teraz zrobić na co się od lat tylu daremnie zbieracie i odgrażacie? wojsko ciągnie na Ruś, miasto będzie puste, zamek goły. Niech książe przychodzi, weźmie jak grzyba.
Gospodarze z Kietliczem spojrzeli na siebie. Ostrożny Serb wtrącił.
— Albo to łatwa rzecz?
— Jeżeli ona teraz wam nie łatwa, to już zawsze będzie trudną — ciągnął żywo Juchim. — Dużo jest ludzi, co z pana nie radzi, nowegoby chcieli. Wszystko co żyje, zbierają na Ruś — no — w mieście zrobi się, co potrzeba. Starosta będzie nasz, ja za niego ręczę, a ja go znam! Ocalcie nas, ale potrzeba prędko — prędko.
Zadychał się stary i spojrzał. Słowa jego tak przypadały do myśli słuchających, że mu się nie sprzeciwili. Zdawało się, że ich odgadł.
— No — wtrącił Kietlicz — kto wie? mogłoby to być, ale i wy nie żałujcie na to groszy. Starostę ująć trzeba.
— Gdy wszystko mam tracić, wolę połowę — zawołał Juchim i poprawił się zaraz — wolę część. Nie pożałuję, starostę mam w ręku.
Kietlicz i bracia oba zbliżyli się do żyda, rozpytując pilno i o starostę i gmin miejski, za kim on trzymać będzie.