Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom IV.djvu/007

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pożytku dla ziemi. Wedle ówczesnych pojęć szło więcej o to, aby hymn chwały płynął ku niebiosom, niżeli światło szerzyło się po ziemi. To drugie było celem podrzędnym. Klasztory wychodziły później na korzyść cywilizacyi, niosły z sobą księgi, naukę, szkółki, wiele nawet kunsztów i rzemiosł, ogrodownictwo polepszenia rolnicze, nasiona; lecz w początkach z tem wszystkiem stały, jak wyspy na morzu, z krajem mało mając związku.
Całe takie zgromadzenie Włoch, Francuzów, Kolończyków, które tylko swoich przyjmowały, potrzebowały lat długich nimby się z krajem zżyły, mogły począć nań działać i zawiązać z nim węzeł żywotny.
Lecz i to co mimowoli dawało takie coenobium przeniesione na ziemię naszą, drogiem było, ziarna z nich się sypały, rozsadniki w nich rosły. Sam widok kościołów, gmachów, samo ocieranie się o ludzi w nich pracujących nauczyły i cywilizowały. Jaksa równie często przebywał na dworze pańskim jak w Miechowie, gdzie często w chórze z Bożogrobcami, w refektarzu ich w kapitule zasiadał, kosztując błogiego spokoju mniszego życia. Z nim książę lubił rozprawiać o religijnem królestwa swego ubłogosławieniu. Chciał wznosić kościoły, mnożyć monastery, zwozić relikwije, zaprowadzać nabożeństwa, a na granicach państwa tępić pogaństwo uparte w Prusach i Polesiu, gdy na Pomorzu sascy książęta już go uprzedzili.
Ostrzegano ciągle Kaźmierza o zamiarach Mieszka, któremu wiek nie odjął żądzy panowania. Stał przy nim zawsze jeszcze ów Kietlicz, chętny doradzca, sługa wierny, prawa ręka pana, nieustannie knujący spiski i podbudzający do jakichś nowych zamachów. Człowiek ten przy swej powierzchowności niepoczesnej, mowie nieporządnej, pozorach nieokrzesania, miał zabiegliwość i przebiegłość niezmierną, którą lata zaostrzyły jeszcze. Rzucał się zuchwale na największe niebezpieczeństwa i umiał z nich wychodzić