Strona:Józef Conrad - Janko Góral.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się wieczorem na głos. Czemu? On żył marzeniem, że i chłopaka swego nauczy powtarzać głośno modlitwę, tak, jak Janko będąc dzieckiem powtarzał ją za swym ojcem każdego wieczora. Nie mógł pojąć jej postępowania, lecz wierzył jeszcze w dobroć serca.
Gdy odszedł, zamyśliłem się głęboko nad smutnym losem tego człowieka; znać było z jego słów, że ta głupia, bezmyślna kobieta rozczarowała się do niego, zrażona odrębnością tej natury wybuchowej i gwałtownej.
Doktór podszedł do okna i patrzył zadumany na straszną wspaniałość morza, rozciągającego się bezbrzeżną, szklaną, lodowatą taflą wód, która na tle czarnego widnokręgu zdawała się być otchłanią wszystkich cierpień, rozkoszy kochania, bolesnych targań duszy, serdecznej rozpaczy i strachu.
Psychologicznie biorąc, to było możliwe, rzekł doktór po chwili i znów zapadł w głęboką zadumę.
Gdym go widział następnym razem, był chory. Zima była zła, a Janko mimo swej zdrowej natury, nie był dostatecznie zaklimatyzowany, a do tego górale zapadają zwykle na chorobę zwaną „tęsknotą za krajem“. Zauważyłem u niego niepokojący stan przygnębienia. Leżał w ubraniu na ławie — na dole, nie w izbie sypialnej. Stół pokryty ciemną ceratą, zajmował cały środek pokoju, na podłodze stała kołyska z wiciny, a na