Strona:Józef Conrad - Janko Góral.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mają wygląd surowy i taki ciężki chód, jakby w głębi swych serc dźwigali żelazne łańcuchy. Tutaj jednak między temi ociężałemi ludźmi mogłeś pan ujrzeć człowieka o lekkiej, chyżej postaci, rosłego jak sosna, z wyrazem takiej niefrasobliwości w twarzy, jakgdyby w sercu jego mieszkała radość. Może była to tylko siła kontrastu, lecz gdy przechodził tędy z jednej z tych wiosek w pobliżu, zdało mi się, że podeszwy jego butów nie tykają prochu drogi. Przeskakiwał przez te płoty, przechodził przez te wzgórza giętkim, szerokim krokiem i zdala już wyróżniał się od innych. Pomnę też jego błyszczące czarne oczy. Był tak różny od ludzi tutejszych, ze swą swobodą w ruchach, łagodnem, trochę zatrwożonem spojrzeniem, cerą oliwkową, wdzięcznem zachowaniem się, wrodzoną ludzkością w postępowaniu, że robił na mnie wrażenie człowieka z odległych, lesistych krajów.
A przyszedł z tamtąd.
Doktór wskazał batem. Z za szczytu wzgórza przeglądało morze poprzez wierzchołki drzew parku położonego tuż nad drogą. Zdało się być podobne do posadzki olbrzymiego gmachu, wykładanej ogniwami ciemnych, marszczących się fal, po których kładły się smugi światła, zakończone wstęgą szklistych wód, hen gdzieś u niebios podnóża. Blada plama dymu rozpływała się na jasnym widnokręgu — podobnie jak ślad od-