„A! huncfot!“ zawołał dziedzic zirytowany, a w myśli dodał: Więc to po to jej szukał... o! gdybym był wiedział! i znowu głośno: „zabrać! schować! nie oddawać, póki za to nie odrobi.“
„Ja też to samo powiedziałem jego żonie“, rzekł ekonom, „bo ona sama tu przyszła po tą siekierę i napiera się gwałtem, żeby ją puścić do pana dziedzica...“
„Jakto! przyszła tu?“ bąknął pan Ambroży zdekoncertowany, „no, to jej oddać, a niech sobie idzie do dyabła.“
„Pan dziedzic każe oddać?“
„Oddać, mówią... tegoby jeszcze trzeba, żebym miał kramarzyć się z babą... wpiszę jej to na dług i kwita.“
I wpisał istotnie, ażeby zrobić sobie jakąkolwiek satysfakcyę, ale też na tej satysfakcyi rad nie rad musiał poprzestać. Nietylko nie odebrał długu, ale przybywały raz po raz inne, których nie śmiał egzekwować.
Tak się skończyła pierwsza i ostatnia próba emancypacyi pana Ambrożego, który uważał to sobie już za wielkie szczęście, że jego żona nie dowiedziała się, ile wdzięczności winna była Magdzie.
Starał się ile możności, żeby to pozostało wieczną dla niej tajemnicą.