Strona:Józef Bliziński - Nowele humoreski.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   70   —

Nie korzystać z tego, byłoby już chyba zupełnem skwitowaniem z żywionych tak dawno zamiarów.
Gdy w ten sposób walczył sam z sobą, gotując się do tak wielkiego przeniewierstwa swoim obowiązkom małżeńskim, starał się tymczasem być pełnym czułości dla żonusi i dotrzymywać jej kompanii do ostatka, co ją mocno zdziwiło, bo przyzwyczaił ją był już dawno do tego, że zaraz po herbacie zaczynał chrapać sobie w najlepsze. Dziś ją przetrzymał, bo pierwsza powiedziała mu dobranoc. Nareszcie, gdy się już uciszyło wszystko we dworze, pomimo ziewania, które go napadało, poszedł powiedziawszy sobie: „co będzie, to będzie!“
W pół drogi, którą odbywał z wszelką ostrożnością, utykając co krok z powodu ciemnej nocy, zaleciał go jakiś niedobry wiaterek, ale był tak zacietrzewiony, że mniej uważał na to; mruknął tylko; „za lekko się wybrałem“, i podniósł kołnierz paltota.
Nim dojdzie na miejsce, my zajrzymy tymczasem do Graczykowej chałupy. Tam wszystko odbywało się podług porządku przyjętego codzień; nie naruszało go nawet to, że Maciek udawał się na nocną stróżę, bo on często wychodził po nocy, to z wolcami ukradkowo na łąkę pańską lub którego z sąsiadów, to na jakąś tajemniczą wyprawę, z której wracał z wiązką słomy lub jakiej paszy, albo kawałkiem drewna na ogień dla Magdy, to snów z pękiem laskowych prętów na obręcze, lipowem łykiem na powrozy, słowem, co się dało. Należał do tych, którzy kupowanie podobnych rzeczy uważaliby za grzech. Dziś, że to była jego kolejka, szedł stróżować, ale nie bez myśli poszukania, czy się nie da co wynaleść dla siebie. No, jużci obcemu złodziejowi, albo jakiemu podejrzanemu